poniedziałek, 24 maja 2010

Bliżej świata - Pentagon Channel


To wina szwagra, który kiedyś pokazał mi, jak zainstalować na dekoderze polsatu liczbowego więcej kanałów. No to mam ich teraz coś około tysiąca, i w cyklu "Bliżej świata" nawiązującym do pamiętnego programu telewizyjnego przedstawiającego wyposzczonej polskiej widowni kolorowe obrazki z satelity, będę przedstawiać co bardziej smakowite/odczapowe/przerażające programy. Jeśli pojawi się wpis o jakimś programie o modzie, będzie to oznaczało koniec cyklu, zgodnie z tradycją.


No to na pierwszy ogień idzie Pentagon Channel.
Ostatni raz widziałem pana w mundurze prowadzącego program, jak na ulicy kolo komisariatu płonęły koksowniki i stał pojazd opancerzony typu SKOT, a jak się zasiedzieliśmy u babci, to trzeba było wracać bocznymi uliczkami pod lasem.
Więc jak widzicie, konotacje nienajlepsze. Tym bardziej, że zaobserwowani prezenterzy byli dość sztywni, choć chyba nie chcieli tacy być.
Zaobserwowany program to, jak widać, Today's Air Force czyli
Weekly 30 minute newscast includes timely, topical news and information items that are relevant, valuable and useful to people interested in United States Air Force, its people, its programs and its military missions.


Ja jednak poczekam na The Grill Sergeants, a Pentagon Channel original program, is a weekly, half-hour cooking show featuring some of the military's top chefs as they guide viewers through step-by-step menu preparation, along with important nutrition and food safety tips.

W labiryncie sensu, na rubieżach zrozumienia




Szybki rzut oka na panel "Realizacja planu 2010" pokazuje, że nie mam w tym roku dobrego tempa czytelniczego. Przeczytałem jednak, idąc jednym ciągiem, trylogię Jeffreya Forda. I do tej pory nie napisałem o niej ani słowa. Dlaczego?

Gdyby ktoś zapytał mnie: warto to czytać? odpowiedziałbym bez zastanawiania, że warto. I modliłbym się, bym nie musiał tłumaczyć dlaczego warto.
Krótko po lekturze ostatniego tomu oświadczyłem w rozmowie z Agrafkiem - "Jestem tak głupi jak na początku". "To napisz o tym" - odpowiedział. Tylko jak tu napisać, że się nie wie co napisać?

Wybaczcie wiec chaotyczność tej notki. Spróbuję po prostu poskładać luźne myśli dotyczące tych książek, pałętające mi się po głowie.

Książki nie są zbyt obszerne, nawet miałem taką złość, że w sumie po co jest ich aż trzy, to spokojnie (objętościowo) mogłaby być jedna powieść. Jednak w miarę czytania okazywało się, że choć są częścią większej całości, są zupełnie inne.
Każda z nich dzieje się na innym poziomie rzeczywistości. "Fizjonomika" to świat realny (przynajmniej dla głównego bohatera, bo ja ciągle miałem wrażenie, że całe Dobrze skonstruowane Miasto i reszta świata sa tylko wytworem umysłu, co poniekąd jest prawdą...), "W labiryncie pamięci" to dla Cleya świat nierealny, świat umysłu Drachtona Nadolnego, który z racji przeżywanych tam uczuć, jest dla niego chyba bardziej rzeczywisty niż prawdziwy. A na pewno atrakcyjniejszy. I na koniec "Rubieże", w których realnośc opisywanych zdarzeń stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Nie wiem, czy trylogia Forda to owo mityczne "new weird". Jeżeli ktoś tak to szufladkuje i wrzuca tam też "Lód" Dukaja, to ja przestaje pojmować ideę szufladek. Powieści Forda są bardzo surowe, brak tu rozbuchanych opisów, dogłębnej kreacji świata w najdrobniejszym detalu. Świat Dobrze skonstruowanego Miasta, labirynt pamięci Drachtona i rubieże odmalowane są surową kreską, dającą pole do popisu dla wyobraźni czytelnika. Te światy stwarzają się w głowie, i mam wrażenie, że z upływem czasu pozostają w pamięci głębiej, odciskają się mocniej niż opisywana w szczegółach lodowa rzeczywistość Dukaja.
Odnalazłem tez w świecie Cleya pewne podobieństwo do dwóch światów stworzonych przez KTLa - w opowiadaniach "Wieża imion" i "Podziemna rzeka". Tak tam, jaki tu odnosiłem mocne wrażenie, że przedstawiony świat jest jedynie )albo aż) teoretycznym konstruktem niosącym określona treść. Takim miejscem idei zawieszonym w niebycie. Wyraża się to w odczuciu, ze nic poza przedstawioną scenerią nie istnieje, jest tu pewna umowność, teatralność. Choć może to się wydawać sztuczne - nie jest tak. Taki świat czuje mocniej, jakby stał w świetle reflektora, jakby można go było obejrzeć z każdej strony.

No i popłynąłem w nieczytelne dygresje. Czas więc kończyć, ów złożony samemu sobie dowód, że nie potrafię pisać o książkach.
Nie zrażajcie się tym i przeczytajcie trylogie Forda.

środa, 12 maja 2010

Uroki pamięci

Kilka dni temu syn koleżanki z pracy zjawił się w jej biurze udając się na maturę (angielski ustny). Byłem tam i ja i nie mogłem sobie odmówić przyjemności wykopania młodego człowieka przez drzwi na korytarz i na szczęście. Oczywiście mama była pierwsza, ale nie wykopała go przez próg, musiałem więc poprawić. Na dodatek kopniak obcej osoby przynosi więcej szczęścia.
Wytłumaczyłem to zdziwionej koleżance opowiadając jej historię, jak to mój starszy brat został wykopany za drzwi gdy przyszedł wiele lat temu przed swoją maturą do pracy mamy. Wykopała go młoda pani doktor ginekolog, która chyba była tam pierwszy dzień w pracy (dzieje się to w przychodni).
I niby wszystko ok, ale opowiadam mojej mamie później przez telefon, o tym jak to opowiedziałam koleżance całą sytuację wykopania brata za drzwi, a mama na to "Ale przecież ciebie przy tym nie było..."
Zdębiałem. Jak to - nie było? Przecież ja tę scenę widzę w pamięci bardzo dokładnie: wręcz mogę przywołać wyrazy twarzy każdej z osób.
Siedziałem i myślałem, długo. I doszedłem do wniosku - fakt, nie było mnie tam. Ja też znam to z opowieści.
Ale znam też brata, no i mamę i nawet ową panią doktor znam jako-tako. I zastanawiam się jak nieprzewidywalnym urządzeniem (i genialnym i strasznym) jest mózg. Bo on dla mnie wyreżyserował tę scenkę, scenografia znana, osoby i ich reakcje, mimika - znane. No to do dzieła! Opowieść wielokrotnie powtarzana została "nakręcona". Tak wiernie, że wziąłem ją za swoją.

Pytanie - ile jeszcze mam takich "wspomnień"? Przy jakich wydarzeniach tak naprawdę nie byłem? Ile z nich dotyczy osób, których już nie spotkam, i nie będę w stanie ich zweryfikować?
No więc pocałowałem w przedszkolu pewną Magdę za fortepianem, czy nie? Na pewno chciałem. Na pewno wielokrotnie opowiadałem, że to zrobiłem. Mam w pamięci jakieś urywane wspomnienia, świadczące, że tak. Ale czy na pewno?
W liceum, rozstając się z pewną Darią (będąc przez nią rzuconym) rzeczywiście udało mi się powiedzieć wszystko to co chciałem jej powiedzieć w odpowiednim momencie, a nie po fakcie, jak to zwykle u mnie bywa? Czy może litościwa pamieć wyreżyserowała dla mnie taką scenę na pocieszenie?

Takich ( i innych) pytanie mógłbym stawiać sobie mnóstwo. Nie ma na nie odpowiedzi. Trochę to przerażające.