środa, 30 marca 2011

MGUS

30 marca. Doczekałem się. Byłem, wróciłem, żyję.
Mam się nie przejmować. To tylko MGUS.
Tylko i aż.
Bo niby wiadomo, że każdy z nas jest tykającą bombą, która w dowolnym momencie może eksplodować chorobą. Tylko, że dopóki nie usłyszymy tego tykania, pozostawiamy to w sferze owego "to się zdarza innym".
Ja swoje już słyszę.

piątek, 18 marca 2011

Światło świeć!

Mam nielichy problem ze "Światłem" M. Johna Harrisona. Od dawna już wiem, że to science fiction jest moim ulubionym gatunkiem (wiem, wiem, był juz tryliard dyskusji z wnioskami, ze to nie gatunek. No ale jak SF nazywać?). Scenografia światów przyszłości jest tym lustrem, w którym lubię oglądać przetworzenie rzeczywistości. Nie elfiątka i magiczne pierścienie przemawiają do mnie. Do mnie mówią gwiezdne statki, obcy, nowe światy i wykręcona fizyka. Dlaczego więc wędrówkę przez karty Światła muszę zaliczyć do trudnych?

Przez niemal cały czas miałem wrażenie, że nie ogarniam powieści. Z podtekstem "jestem głupi i nic nie rozumiem". Czy przerosła mnie fizyka kwantowa? Nie w tym przypadku, bo jej tam w zasadzie nie ma. Jest dekoracją, która dodaje science do tego fiction. Może przerosły mnie działania bohaterów, a właściwie - zamysł autora, który bohaterów do tych działań popędzał? Jeśli chodzi o Kearneya, doszedłem do wniosku, że facet jest po prostu pieprznięty i Harrison świetnie to opisał. Tylko po co? Seria Mau Genlicher także normalna umysłowo nie jest. Większość jej działań obserwowałem z totalnym zdziwieniem: ale o co chodzi? Ed Chianese wydaje się być najnormalniejszy, a przez to łamiący jakiś rodzący się w głowie klucz do odczytania "Światła". Chyba, że przypadkiem jestem nienormalny w ten sam sposób i jego odchyłu przez to nie zauważam. Choć postacie te są ze sobą powiązane, odbierałem przeskoki fabuły zawsze jako dysonans. W pewnym momencie chciałem przeczytać ich historie osobno, bo nie znajdywałem w kolejnych rozdziałach niczego, co by je łączyło.
Moje wrażenie jest takie, że Harrison napisał powieść wydmuszkę. Że tam nie ma żadnego drugiego dna. Chciał opowiedzieć historie popieprzonych ludzi i zrobił to. Ba, zrobił to świetnie! Spotkanie Kearneya ze Schranderem, jest kwintesencja szaleństwa, kosmiczne przygody Serii Mau porwały mnie w kosmos bez reszty. Historii Eda Chianese nie powstydziłby się Dick. I tu znowu nachodzi mnie zwątpienie: czy ktoś kto potrafi TAK pisać, nie potrafi zapanować nad fabułą, koncepcją, strukturą, że wychodzi mu książka o nieczytelnym przesłaniu? Czy to raczej ja, czytający ją w nerwowym okresie strachu o własne zdrowie nienależycie skupiałem się w czasie lektury? Tego się właśnie obawiam, że "Światło" jest powieścią, której jednym z bohaterów ma być czytelnik. Nie wiem jak by się to miało odbyć, bo we mnie to nie zagrało. Trzy opowieści nie złożyły się w jedną historię, choć każda z nich podobała mi się.

piątek, 11 marca 2011

Oczarowanie monumentem


Fantastyka lubi twory monumentalne. Jeśli pojawiają się odległości, to liczone w latach świetlnych. Jeśli akcję rozciąga się w czasie, to i tysiącleci może nie starczyć. Gdy bierze się za twory materialne - ich rozmach zatyka dech w piersi.

Powstała w wyobraźni (a raczej na styku wyobraźni i fachowej wiedzy) Wawrzyńca Podrzuckiego megastruktura jest konstruktem bardzo nośnym. Pozwala mnożyć umieszczone na niej mikroświaty oddzielone od siebie barierami niemalże nie do przebycia. Daje to mozliwość rozwinięcia skrzydeł w kierunku socjologicznej sf - konstruowania społeczeństw opartych na różnych podstawach. Małe, zamknięte społecznosci  dają możliwość konfrontowania ze sobą zupełnie różnych ustrojów, modeli społeczeństwa. Jednak trzy powieści okazały się zbyt krótkie, by wypełnić treścią cały potencjał, jaki megastruktura daje. Owszem, poznajemy różne społeczeństwa, na różnym poziomie zaawansowania technicznego, kulturowego. Pozostaje jednak niedosyt, który - przyznaję uczciwie - nie pojawia się w trakcie lektury, a dopiero po niej. 

Tak jak megastrukturę trzeba by oglądać z dystansu, by objąć jej ogrom, tak i pomysł autora pączkuje w głowie czytelnika niewykorzystanymi możliwościami dopiero po przeczytaniu całości. 

Po prostu te trzy książki, to za mało. Stworzony świat ma tak olbrzymi potencjał, że ja - miłośnik science-fiction - po prostu nie mogę bez bólu serca patrzeć na takie marnotrawstwo. Ileż tam można by jeszcze wątków pomieścić. Jakie intrygi można by pleść...

Autor jednak poszedł ściśle wytyczoną przez siebie ścieżką. Konsekwentnie podążył do celu, nie dając się ponieść w głąb wykreowanego świata.
Podobnie jak u Lema i Kosika opowieść jest bardzo sucha. Może umysły ścisłe tak mają? Może to dlatego, że piszą powieści nie dla samego pisania, ale by przekazać jakąś ideę. Zmierzają więc konsekwentnie do celu gubiąc trochę po drodze te elementy szalone, nieprzewidywalne, które przecież każdemu w życiu towarzyszą.

Bardzo długo nie mogłem napisać nic o Yggdrasil. Trudno mi pisać, gdy książki mi się podobają. Najlepiej pisze się o książkach słabych. Można wtedy rozwinąć skrzydła, wypunktowując autora, podpompować własne ego. W tym przypadku nic takiego nie ma miejsca. Mój jedyny zarzut, to właściwie okrzyk: ZA MAŁO! I nic poza tym. Bo reszta jest radością, że w dobie paranormalromasów i fantasy na półkach trafić tez można na dobre sf rodzimego pochodzenia.
I jeszcze kurczę ta zazdrość, że ja bym czegoś takiego nie wymyślił.

Mówiąc krótko - polecam!

Między młotem a kowadłem (ekologiem a drzewiarzem)


Nie jest łatwo być leśnikiem w obecnych czasach. Znajdujemy się na styku ochrony przyrody i gospodarki. Jesteśmy jednorodną organizacją, którą łatwo zaatakować, wskazać jako wroga. Szturmujący nas z dwóch stron na dodatek nie zauważają się wzajemnie, choć sami są naturalnymi wrogami. Jednak i jednym i drugim wygodniej ignorować ten fakt i toczyć walkę z Lasami Państwowymi. Wynika to z łatwości, z jaką można atakować instytucję państwową. Samemu nie przebierając w słowach , socjotechnicznych sztuczkach i niedopowiedzeniach od instytucji państwowej wymaga się tonu rzeczowego, spokojnego, wyważonego, zgodnego z literą prawa – krótko mówiąc – nudnego i niemedialnego.

„Leśnicy mordują puszczę!” – krzyczą prasowe nagłówki proekologicznych czasopism. „Leśnicy niszczą polski przemysł drzewny!” – wtórują im te związane z branżą drzewną. Nie znający specyfiki leśnictwa czytelnik dostaje obraz państwowego molocha niszczącego środowisko, zabierającego pracę. Nawet ceny prądu mogą pójść w górę przez leśników.
Niestety, przyzwyczajeni do szybkiego konsumowania informacji rzadko kiedy mamy czas na pogłębioną analizę docierających do nas sygnałów. A przecież wystarczy zestawić ze sobą żądania środowisk ekologicznych z żądaniami wysuwanymi przez drzewiarzy, by zauważyć, że spełnienie i jednych i drugich jest niemożliwe do pogodzenia.



Kto znajdzie receptę na pogodzenie zarzutu o pozostawianiu zbyt dużej liczby starych drzewostanów, wysuniętego przez Polską Izbę Gospodarczą Przemysłu Drzewnego w liście otwartym do Posłów i Senatorów RP z dnia 25-01-2011r. z zarzutem celowego wycinania przez leśników najstarszych drzew w Puszczy Białowieskiej stawianym przez Greepeace?
Już słyszę podniesione głosy protestu – przykład jest nietrafiony! Drzewiarze powiedzą, że nie chodzi im o drewno z Puszczy, a ekolodzy, że przecież Puszcza jest małym fragmentem lasów i możemy ciąć gdzie indziej. Tak, tak i… nie. A to dlatego, że nacisków ze strony barykady ochrony przyrody jest więcej. Puszcza jest tu tylko przykładem nagłośnionym medialnie. Są decyzje, które odbywają się w ciszy gabinetów państwowej instytucji – Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i podległych jej Regionalnych Dyrekcji. 

Decyzje te, mówiąc w skrócie, ograniczają gospodarczą rolę lasów. Na nadleśnictwa gospodarujące na obszarach Natura2000 nakładane są ograniczenia w prowadzeniu gospodarki leśnej. Głównie polegające na ograniczeniu pozyskania drewna, ze względu na występowanie rzadkich gatunków roślin, bądź też okres lęgowy ptaków mieszkających w okolicy. Oczywiście tych ograniczeń drzewiarze także nie dostrzegają. GDOŚ jest instytucją „niewidzialną”, nie bardzo wiadomo kogo zaatakować, nie da się ukierunkować niechęci czytelników gazet przeciwko czemuś, czego nie widać. A leśnika w terenowym aucie widział pewnie każdy.

Tutaj w czujnym umyśle powinno zrodzić się pytanie: czy wspaniałe bogactwo przyrody, objęte ze względu na swój niepowtarzalny i niewymierny charakter ochroną w postaci obszarów Natura2000 zostało nam przywiezione? Dostarczono je na teren Polski wraz z wejściem do Unii Europejskiej? Wtedy to przywieziono traszki, dzięciołki, pachnice dębowe? Posadzono widłaki? Nie, one tu już były. Były, choć na terenie obecnie objętym ochroną prowadzono cały czas gospodarkę leśną. Ekolodzy powiedzą „były POMIMO, że prowadzono gospodarkę leśną”. Leśnicy: „były DZIĘKI temu, że prowadzono gospodarkę leśną”. To już interpretacje. Fakt jest niepodważalny – były i są. Czy potrzebne są im więc dodatkowe formy ochrony?



Nacisków, ograniczeń działalności przybywa z dnia na dzień. Wygląda na to, że modnym stało się dewaluowanie polskiego leśnictwa. Dorobek pokoleń leśników praktyków oraz naukowców zostaje zmieciony za pomocą pełnych emocji medialnych doniesień. A to przecież oni pozostawili nam przyrodę, którą możemy się szczycić, to oni gospodarując w sposób zrównoważony przez lata utrzymywali tę delikatną równowagę pomiędzy naturą, a gospodarką. Przedstawiane spojrzenie na gospodarkę leśną jest zbyt często jednostronne. Język emocji nie jest odpowiedni do roztrząsania spraw tak dużej wagi. Rolą mediów powinno być wyważanie opinii, przedstawiane racji i jednej i drugiej strony. Spoczywa na nich zadanie rzetelnego informowania społeczeństwa o problemie. Jak się z niego wywiązują? 

W 1929 roku ówczesny Dyrektor Lasów Państwowych Adam Loret powstrzymał prowadzoną od 1924 roku wycinkę Puszczy Białowieskiej. 10 letni kontrakt pomiędzy rządem Polski a brytyjską firmą The Century European Timber Corporation pozwalał na pozyskanie 4 mln m3 drewna. Oprócz leśników nikt o tym nie pamięta.

Szkoda, że aktywiści Greepeace, pracownicy dyrekcji Ochrony Środowiska nie chcą wiedzieć iż leśnik jest na pierwszym miejscu przyrodnikiem, że wybieramy ten zawód z zamiłowania do natury. Każdemu z nas zależy na bogactwie przyrody, a jednocześnie musimy ciągle pamiętać, że jesteśmy też ważną gałęzią gospodarki. Dostarczamy surowca do dalszego przerobu, co w prosty sposób przekłada się na to, ze ktoś ma pracę, utrzymuje siebie i swoją rodzinę.

Szkoda, ze drzewiarze nie chcą zrozumieć, że przyroda jest dobrem nie do wycenienia, że mimo wszystko musimy postępować z nią rozważnie i raczej tak działać, by pomnażać jej zasoby, a nie uszczuplać.

Nie jest łatwo być leśnikiem.

wtorek, 8 marca 2011

Widziałem orła cień


A właściwie to bielika. Gdyż bielik, to nie orzeł.
Tak jak jeże nie jedzą jabłek, a sarenka nie jest żoną jelenia.
Który to jeleń nie ma rogów.
Wszyscy o tym przecież wiedzą, więc po co ja to piszę?
Posted by Picasa

niedziela, 6 marca 2011

Bydgoszcz się zmienia (1)



Ten komin w tle, dość charakterystyczny, zbudował mój dziadek Wiktor. To komin na dawnych (?, a może i jednak jeszcze obecnych?) zakładach cukierniczych "Jutrzenka". A na pierwszym planie - nowe torowisko, które powiedzie "jak ryby tramwaje" na dworzec PKP.
 Odwracam się o 180 stopni i spoglądam w ulicę Naruszewicza. Dalsza część torowiska, a w tle olbrzymi gmach dawnej Dyrekcji Kolei.
 Obok BFN przechodziłem niezliczoną ilość razy. Idąc do kina Orzeł (nieistniejącego) do rewelacyjnej hurtowni książek na Obrońców Bydgoszczy, gdzie udawało mi się wysępić sprzedanie jednego egzemplarza po cenie hurtowej od miłych pracujących tam ludzi.
Tam kupiłem antologię "Jawnogrzesznica", tam (i tylko tam) dało się kupić almanach Voyager. Ech dzikie czasy początku lat 90-tych...
 Zrobiłem jeszcze kilka kroków i jasnym się stało, że żadne narzędzia tej fabryki już nie opuszczą...
Wraca tematyka tramwajowa. Jeszcze dwa tygodnie temu parkowałem samochód na terenie widocznej na zdjęciu zajezdni tramwajowej koło dworca PKP. Obecnie wjazdu broni stalowa siatka. Cos tam sie dzieje, zapewne w zwiazku ze zbliżaniem się nowej linii tramwajowej do dworca.
Kurcze, ja pamiętam jeszcze stare tramwaje jeżdżące do dworca ulicą Dworcową. Naprawdę cieszę się, że wrócą w to miejsce. I naprawdę nie mogę zrozumieć jak można było dopuścić, by te historyczne budynki uległy takiej dewastacji

sobota, 5 marca 2011

Książki 02'2011

Zrezygnowałem z typowego tytułu, bo właściwie każda książka to osobna kategoria.
Po styczniowym szaleństwie zakupowo-prezentowym, krótki luty wydał na świat krótką listę.

T. H. White "Miecz dla króla" wypatrzyłem w taniej książce i uległem pokusie. Książkę chciałem nabyć już dawno temu. Naprawdę dawno, bo w wydaniu Editions Spotkania. Nie nabyłem wówczas, i dobrze, bo nie wydano całości cyklu.
Na razie książka czeka na przeczytanie i decyzję, czy dokupić kolejne tomy.






Jakub Małecki "Zaksięgowani" - książka wygrana w konkursie Fantasy & Science Fiction na przeróbkę tytułu literatury klasycznej, niefantastycznej na fantastyczną. Wygrałem dzięki trawestacji tytułu Melchiora Wańkowicza.
Można było wysłać trzy propozycje, by nie zginęły w otchałni niepamięci przytoczę je tutaj:
Henryk Sienkiewicz "Szkicem węglem modyfikowanym"
Wiktor Gomulicki - "Wspomnienia imperialnego mundurka"
Melchior Wańkowicz - „Ziele na marsjańskim kraterze"
Tym samym stałem sie posiadaczem wszystkich pozycji z fantastycznej serii Powergraphu.

Łukasz Orbitowski, Jarosław Urbaniuk "Pies i Klecha: Przeciwko wszystkim"
A było to tak. Zadzwonił Agrafek i powiedział, że książka ta pojawiła się w taniej w Krakowie. "Kupić?" zapytał. Odparłem, że nie. Potem nosiwoda doniósł, że druga część jest na taniej w Warszawie. Powiedziałem: "Kup, a pierwszą zamówię u Agrafka". Tylko, że w Krakowie już nie było. Zeźliłem się i kupiłem na alledrogo.
Dlaczego nie ma więc w tym wpisie owego drugiego tomu? A bo zapłaciłem za niego dopiero w marcu. No i jeszcze go fizycznie nie mam. Aktualnie ma go biurko nosiwody w pracy. I kilka innych książek.



Marek S. Huberath "Vatran Auraio" A to już całkiem odjechana historia. Zamieszane w nią są: Nowa Fantastyka, jej stare forum, fraktal w kształcie litery S, facebook, madbooks, Focus. I człowiek dobrej woli.
Kilka lat wstecz artykuły naukowe dla Nowej Fantastyki pisał Jan Stradowski. Udzielał też się na starym forum NF, gdzie  - sieciowo - poznaliśmy się. Jakoś tak wyszło, że zrobiłem dla Jana malutkiego fraktala, który stał się logo jego strony internetowej. Później on odszedł z NF i z forum i nasze drogi się rozeszły. Aż nastała era facebóka, gdzie jakoś znowu się spotkaliśmy. Później wyszła książka Huberatha, pojawiła się w mojej ulubionej księgarni netowej MADBOOKS, a ja kliknąłem przy niej "Lubię to!" i na facezboku napisałem: "Ja
chcę! Kaso przybywaj!". Kasa nie przybyła, ale przybyła książka, którą wysłał mi Jan Stradowski, gdyż akurat Focusowi, gdzie obecnie pracuje, przysłano dwa egzemplarze z wydawnictwa. Serdecznie dziękuję!