Choć to zwykle nasza wina, to tym razem wina Agrafka, że powstaje ten wpis. Miał być o czymś innym. Ale bedzie o przedwczesnym spełnieniu. I nie oczekujcie pikantnych szczegółów pożycia małżeńskiego.
Prowadzenie bloga i spowiedź mają ze sobą coś wspólnego. Jedno i drugie służy wyrzuceniu z siebie pewnych rzeczy. Jedno i drugie wymaga (według mnie i nauki kościoła) przygotowania.
Pisanie bloga bez przygotowania sobie w głowie tego co chce się powiedzieć prowadzi (zwykle, w moim przypadku) do napisania czegoś nieprzemyślanego, za co potem mi wstyd, albo głupio. Więc układam sobie wszystko w głowie najpierw. Konstruuję soczyste zdania, trafne porównania i szukam przykładów z życia. Zabiera mi to trochę czasu, ale kończę taką goń myślową z poczuciem spełnienia. Przedwczesnego, bo trzeba jeszcze to napisać, a tu sił już brak.
I podobnie rachunek sumienia przed spowiedzią. Już samo powiedzenie sobie: robię źle, znowu robię źle, nic się nie zmienia, jest wystarczająco bolesne. Dobieranie słów, by wszelkie rozterki dokładnie spowiednikowi wyjaśnić (a jest ich masa zwykle), układanie spowiedzi w głowie, już pełni jej rolę. Ja głównie wtedy odczuwam katharsis. Przy spowiedzi to już tylko nerwy zostają.
Być może dlatego właśnie tak rzadko pisze coś w blogu i tak rzadko się spowiadam.
Uff... zrzuciłem to z siebie.
3 komentarze:
I nie bolało?:).
No tylko trochę. Ale mam sposób. Napisać i już więcej nie czytać.
Hehehehe. Jest to jakiś pomysł. Każdy ma własną metodę. Ale warto przeczytać od razu, uczy się w ten sposób siebie i swojego sposobu pisania.
Oczywiście ponowna lektura nie jest wskazana od razu. Odczekaj trochę. Z tydzień, dwa... :).
Prześlij komentarz