poniedziałek, 10 sierpnia 2015

CK Monogatari

Są książki, które spadają na nas znienacka. Takie, które okazują się być zupełnie nie tym, czego się po nich spodziewaliśmy. Takie, które porywają nas w swój świat i zatapiają w nim bez reszty. Takie, których coraz mniejszą ilość stron do końca obserwujemy z przerażeniem. Właśnie taką książką jest dla mnie C.K. Monogatari Artura Laisena.

Pomimo mojej (może nie jakiejś wielkiej, ale jednak) fascynacji kulturą Japonii, długo zwlekałem z lekturą. Nie wydawało mi się możliwe łączenie japońskich legend, mitologii z…. Kielcami. Bojąc się rozczarowania odkładałem książkę w czytelniczej kolejce. Jednak po przeczytaniu kolejnego tomu przygód Fandorina (który zaskoczył mnie tylko tym, iż był najsłabszy z dotychczas czytanych) wziąłem do ręki CKM ( J ) i nie mogłem się już od niego oderwać.

Nie będę tutaj streszczać fabuły, przeczytajcie książkę sami. Chcę napisać o tym co mnie uwiodło, o tym czego ciągle szukam w fantastyce, a co tutaj znalazłem. To istotność elementów fantastycznych. Albo ich niezbędność do przekazu treści książki. Postaram się to wyjaśnić.
Wiele jest książek które są o sobie samych. Opowiadają o fantastycznych światach, szczegółowo i cudownie wykreowanych w wyobraźni autora. Takich, które pozostawiają nas z rozdziawiona gębą: „jak on/ona to wymyślił/a”, a które nie niosą nic poza tym. Fantastyczność została tam stworzona dla samej siebie. Jest sama dla siebie wartością i odniesieniem. Taki kłopot miałem (mam) z „Przedksiężycowymi” Anny Kańtoch – pomijając rewelacyjną kreację świata nie mogę dociec o czym właściwie była ta książka?

Inne z kolei ogrywają oklepane schematy grzęznąc w tasiemcowych cyklach, podcyklach, seriach odpryskowych…  W nich kolejne klony gdzieś już widzianych bohaterów pakują się w gdzieś już widziane przygody ku uciesze portfela autora i wydawcy. Bo podobno lubimy historie, które już słyszeliśmy.

W CKM jest inaczej. Tu dostają opowieść bardzo konkretną i osobną, bardzo dotykającą mnie osobiście, życiową (jak by to patetycznie nie zabrzmiało). I autor znalazł fantastyczny klucz, by roztrząsnąć egzystencjalny temat. By powiercić w nim, zadać ważne pytania i udzielić ważnych odpowiedzi. Bez elementu fantastycznego to by się nie udało. Wykorzystał własne pasje, miłość do rodzinnego miasta i przedstawił opowieść bardzo osobistą, której jednak nie brak „dziania się”. Moglibyście pomyśleć, ze rozpisuję się tu o jakimś nudnawym traktacie o życiu, a CKM jest tez wartką powieścią z sensacyjnym wątkiem. I metafizycznym. Mieszanka w którą trudno uwierzyć, dopóki się jej nie spróbuje.

Jeśli masz ponad 30 lat, jeśli dokonywałeś ważnych wyborów w życiu, albo ich właśnie unikałeś – sięgnij po CK Monogatari. Obawiam się, że młodsi nie tyle nie zrozumieją, co nie poczują, bo jeszcze pewnych rzeczy (przychodzących z czasem) nie doświadczyli.

 A mi pozostaje czekać na kolejne powieści Artura Laisena i planować wypad do Kielc gdzie może uda się go nakłonić do pogadania o życiu i fantastyce przy czarce sake.


PS
Ktoś może powiedzieć: "Chwalisz, bo jesteś związany z wydawnictwem". No jestem, jestem. I cholernie się z tego cieszę, skoro to wydawnictwo pozwala czytać takie rzeczy. Skoro daje szansę autorowi i czytelnikowi. A chwalę, bo to jest dobre. I tyle.

Artur Laisen
CK Monogatari
Wydawnictwo Genius Creations
Bydgoszcz 2015

Książkę najlepiej nabyć w MadBooks (na dzisiaj to niecałe 20 zł)

1 komentarz:

Karolina Zarębska pisze...

Ciekawy artykuł. Pozdrawiam.