Są książki, które spadają na nas znienacka. Takie, które
okazują się być zupełnie nie tym, czego się po nich spodziewaliśmy. Takie,
które porywają nas w swój świat i zatapiają w nim bez reszty. Takie, których
coraz mniejszą ilość stron do końca obserwujemy z przerażeniem. Właśnie taką książką
jest dla mnie C.K. Monogatari Artura Laisena.
Pomimo mojej (może nie jakiejś wielkiej, ale jednak)
fascynacji kulturą Japonii, długo zwlekałem z lekturą. Nie wydawało mi się możliwe
łączenie japońskich legend, mitologii z…. Kielcami. Bojąc się rozczarowania
odkładałem książkę w czytelniczej kolejce. Jednak po przeczytaniu kolejnego
tomu przygód Fandorina (który zaskoczył mnie tylko tym, iż był najsłabszy z
dotychczas czytanych) wziąłem do ręki CKM ( J
) i nie mogłem się już od niego oderwać.
Nie będę tutaj streszczać fabuły, przeczytajcie książkę sami.
Chcę napisać o tym co mnie uwiodło, o tym czego ciągle szukam w fantastyce, a
co tutaj znalazłem. To istotność elementów fantastycznych. Albo ich niezbędność
do przekazu treści książki. Postaram się to wyjaśnić.
Wiele jest książek które są o sobie samych. Opowiadają o
fantastycznych światach, szczegółowo i cudownie wykreowanych w wyobraźni
autora. Takich, które pozostawiają nas z rozdziawiona gębą: „jak on/ona to
wymyślił/a”, a które nie niosą nic poza tym. Fantastyczność została tam
stworzona dla samej siebie. Jest sama dla siebie wartością i odniesieniem. Taki
kłopot miałem (mam) z „Przedksiężycowymi” Anny Kańtoch – pomijając rewelacyjną
kreację świata nie mogę dociec o czym właściwie była ta książka?
Inne z kolei ogrywają oklepane schematy grzęznąc w tasiemcowych
cyklach, podcyklach, seriach odpryskowych…
W nich kolejne klony gdzieś już widzianych bohaterów pakują się w gdzieś
już widziane przygody ku uciesze portfela autora i wydawcy. Bo podobno lubimy
historie, które już słyszeliśmy.
W CKM jest inaczej. Tu dostają opowieść bardzo konkretną i
osobną, bardzo dotykającą mnie osobiście, życiową (jak by to patetycznie nie
zabrzmiało). I autor znalazł fantastyczny klucz, by roztrząsnąć egzystencjalny
temat. By powiercić w nim, zadać ważne pytania i udzielić ważnych odpowiedzi.
Bez elementu fantastycznego to by się nie udało. Wykorzystał własne pasje, miłość
do rodzinnego miasta i przedstawił opowieść bardzo osobistą, której jednak nie
brak „dziania się”. Moglibyście pomyśleć, ze rozpisuję się tu o jakimś nudnawym
traktacie o życiu, a CKM jest tez wartką powieścią z sensacyjnym wątkiem. I metafizycznym.
Mieszanka w którą trudno uwierzyć, dopóki się jej nie spróbuje.
Jeśli masz ponad 30 lat, jeśli dokonywałeś ważnych wyborów w
życiu, albo ich właśnie unikałeś – sięgnij po CK Monogatari. Obawiam się, że
młodsi nie tyle nie zrozumieją, co nie poczują, bo jeszcze pewnych rzeczy
(przychodzących z czasem) nie doświadczyli.
A mi pozostaje czekać
na kolejne powieści Artura Laisena i planować wypad do Kielc gdzie może uda się
go nakłonić do pogadania o życiu i fantastyce przy czarce sake.
1 komentarz:
Ciekawy artykuł. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz