poniedziałek, 24 maja 2010

W labiryncie sensu, na rubieżach zrozumienia




Szybki rzut oka na panel "Realizacja planu 2010" pokazuje, że nie mam w tym roku dobrego tempa czytelniczego. Przeczytałem jednak, idąc jednym ciągiem, trylogię Jeffreya Forda. I do tej pory nie napisałem o niej ani słowa. Dlaczego?

Gdyby ktoś zapytał mnie: warto to czytać? odpowiedziałbym bez zastanawiania, że warto. I modliłbym się, bym nie musiał tłumaczyć dlaczego warto.
Krótko po lekturze ostatniego tomu oświadczyłem w rozmowie z Agrafkiem - "Jestem tak głupi jak na początku". "To napisz o tym" - odpowiedział. Tylko jak tu napisać, że się nie wie co napisać?

Wybaczcie wiec chaotyczność tej notki. Spróbuję po prostu poskładać luźne myśli dotyczące tych książek, pałętające mi się po głowie.

Książki nie są zbyt obszerne, nawet miałem taką złość, że w sumie po co jest ich aż trzy, to spokojnie (objętościowo) mogłaby być jedna powieść. Jednak w miarę czytania okazywało się, że choć są częścią większej całości, są zupełnie inne.
Każda z nich dzieje się na innym poziomie rzeczywistości. "Fizjonomika" to świat realny (przynajmniej dla głównego bohatera, bo ja ciągle miałem wrażenie, że całe Dobrze skonstruowane Miasto i reszta świata sa tylko wytworem umysłu, co poniekąd jest prawdą...), "W labiryncie pamięci" to dla Cleya świat nierealny, świat umysłu Drachtona Nadolnego, który z racji przeżywanych tam uczuć, jest dla niego chyba bardziej rzeczywisty niż prawdziwy. A na pewno atrakcyjniejszy. I na koniec "Rubieże", w których realnośc opisywanych zdarzeń stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Nie wiem, czy trylogia Forda to owo mityczne "new weird". Jeżeli ktoś tak to szufladkuje i wrzuca tam też "Lód" Dukaja, to ja przestaje pojmować ideę szufladek. Powieści Forda są bardzo surowe, brak tu rozbuchanych opisów, dogłębnej kreacji świata w najdrobniejszym detalu. Świat Dobrze skonstruowanego Miasta, labirynt pamięci Drachtona i rubieże odmalowane są surową kreską, dającą pole do popisu dla wyobraźni czytelnika. Te światy stwarzają się w głowie, i mam wrażenie, że z upływem czasu pozostają w pamięci głębiej, odciskają się mocniej niż opisywana w szczegółach lodowa rzeczywistość Dukaja.
Odnalazłem tez w świecie Cleya pewne podobieństwo do dwóch światów stworzonych przez KTLa - w opowiadaniach "Wieża imion" i "Podziemna rzeka". Tak tam, jaki tu odnosiłem mocne wrażenie, że przedstawiony świat jest jedynie )albo aż) teoretycznym konstruktem niosącym określona treść. Takim miejscem idei zawieszonym w niebycie. Wyraża się to w odczuciu, ze nic poza przedstawioną scenerią nie istnieje, jest tu pewna umowność, teatralność. Choć może to się wydawać sztuczne - nie jest tak. Taki świat czuje mocniej, jakby stał w świetle reflektora, jakby można go było obejrzeć z każdej strony.

No i popłynąłem w nieczytelne dygresje. Czas więc kończyć, ów złożony samemu sobie dowód, że nie potrafię pisać o książkach.
Nie zrażajcie się tym i przeczytajcie trylogie Forda.

1 komentarz:

a. pisze...

Moim zdaniem jak najbardziej potrafisz pisać o książkach. To opisy jakich szukam - wolne od wymogów sztywnych, ciężkich recenzji, szczere, otwarte, nasączone osobowością piszącego, który w dodatku sam się z sobą zmaga i wcale tego nie ukrywa.
Jest dobrze.