wtorek, 29 czerwca 2010

Z naukowym kluczem


Książkę skończyłem czytać już kilka dni temu, ale chciałem dać się jej odleżeć na półce pamięci krótkotrwałej i zobaczyć ile zostanie przeniesione do długoterminowej. Na Fantaście książka ma wysoką ocenę i to skłoniło mnie do zakupu. Słyszane tu i ówdzie pochlebne opinie też oczywiście. Właściwie nie słyszałem złego słowa o niej, co zawsze jest niebezpieczne, bo entuzjazm chwalących potrafi przerosnąć rzeczywistą wartość. W tym przypadku tak się nie stało.

No to czas na subiektywny ślizg po opowiadaniach.

Wieża Babilonu.
Czytając otwierające zbiór opowiadanie nie mogłem się pozbyć natrętnego podobieństwa do "Wieży imion" KTLa, które to podobieństwo okazało się być bardzo powierzchowne.
Chiang pyta o prawo do sięgania w nieznane, do odkrywania tajemnic świata. Pyta tez o Boga: jeżeli jest to czy chce byśmy zgłębiali konstrukcje świata, co jest Jego przecież tajemnicą? Gdzie w trudności w zdobyciu wiedzy leży granica, która specjalnie nam wyznaczył. Który z odkrytych poziomów jest tym granicznym, jest opatrzony tabliczką "Authorized Personel Only. Violaters Will Be Prosecuted". A może Boga nie ma, i po prostu konstrukcja świata na pewnym poziomie złożoności jest niebezpieczna? Można spokojnie patrzeć na Big Bena i odczytywać z niego godzinę, ale już łażenie po jego mechanizmach może się skończyć źle.

Zrozum.
Przejmujące opowiadanie.  Jednak co oczywiste wpada w zwyczajową pułapkę pisania o geniuszu, samemu geniuszem (tego formatu, co opisywany) nie będąc. Czyli - bohater, zmieniający się pod wpływem nowego leku, specjalnie nie zaskakuje. Ale też i nie o zaskoczenie chyba tu chodzi. I tutaj Chiang ociera się o temat  nauki, poznania i ich celu. Zwycięzcą pojedynku geniuszy zostaje ten, który zatrzymuje się w rozwoju, gdyż uzyskany poziom inteligencji pozwala mu na rozwiązanie wszelkich problemów dotyczących sfery ludzkiej. Dalsze zagłębianie się w teoretyczne problemy, ba - tworzenie ich dla przyjemności ich rozwiązania - jest jałowe. I skazane na przegraną.

Dzielenie przez zero.
Znowu tematyka naukowa. Być może nasz świat, to jak go rozumiemy, jak go postrzegamy jest specjalnie uproszczony, tak abyśmy mogli go z grubsza rozumieć, dobrze się w nim czuć, żyć sobie spokojnie. Dostępne nam teorie naukowe są w sam raz na nasze możliwości. Co jednak, gdy - choćby przypadkowo - sięgniemy głębiej? Gdy czyjś przebłysk geniuszu pozwoli dostać się do strefy zakazanej i wyniesie stamtąd informacje burzące spokojny obraz świata? To opowiadanie jest o czymś jeszcze, ale mi to umyka.

Historia twojego życia.
Opowiadanie - majstersztyk. Nierozerwalny konglomerat formy i treści. Zaplanowany i zrealizowany z niesamowitą precyzją. Zdradzać fabułę, byłoby grzechem. Ograniczyć się do kilku słów - też.
To opowieść o determinizmie, pytanie, co jeśli wszystko jest z góry ustalone? Zapisane? Czy zmieniłoby to coś w naszym postrzeganiu, uczuciach.
To po prostu trzeba przeczytać.

Siedemdziesiąt dwie litery
To opowiadanie było mi już znane, jednak w towarzystwie innych opowiadań Chianga pozwala lepiej dostrzec fascynacje autora. A najwyraźniej jest nią nauka. W tym przypadku pozwala ona na wyrwanie sie z boskiego (?) planu i zaprowadzenie własnego porządku, który... nie zdradzę. Poza głębszymi pytaniami, opowiadanie jest także wciągające czysto fabularnie, przygodowo wręcz. To spełniony sen miłośnika dobrej fantastyki: jest i rozrywka i powód do zadumy.

Ewolucja ludzkiej nauki
I znowu o nauce. Najkrótsze opowiadanie z tomu stawia pytanie o naszą zdolność pojmowania. Jak wiele z naukowych odkryć, nawet tych niezbyt abstrakcyjnych, jest dla nas kompletną tajemnicą? Czy tak naprawdę wiem, co dzieje się w procesorze komputera, gdy pisze te słowa? Czy jestem w stanie to zrozumieć? A jeśli tak, to czy znajdę czas by zrozumieć jak działa lekarstwo, które własnie połknąłem? Większość z nas, jak ludzie z opowiadania, patrzy na świat naukowców jak na magiczna i niedostępną krainę.

Piekło to nieobecność Boga.
Po opowiadaniach, które wprawiały nie w zachwyt, to wprawiło mnie w osłupienie. Zamysł, który przyświecał autorowi był, jest i chyba pozostanie dla mnie nieodkryty. Nie podejmuje się zgadywania. Nie podobało mi się.

Co ma cieszyć oczy
Opowiadanie w formie reportażu. Sam chciałem napisać coś w tej formie (moje pisarskie niespełnienie wynika głównie z nieumiejętności sklecania sensownych opisów). To mocna rzecz o posuniętej do absurdu politycznej poprawności, nie dająca jednak jednoznacznych odpowiedzi. W którymś momencie będziemy chyba musieli sobie odpowiedzieć, czy czas już odrzucić nasza dziką, zwierzęca przeszłość i przestać kierować się biologicznymi sygnałami. Czy jednak będziemy wtedy jeszcze ludźmi?

Podsumowując: do księgarni marsz! Taka własnie powinna byc ( i jak widać może być) fantastyka. Dająca i rozrywkę i literacką ucztę i pożywkę dla umysłu.

Brak komentarzy: