piątek, 18 marca 2011

Światło świeć!

Mam nielichy problem ze "Światłem" M. Johna Harrisona. Od dawna już wiem, że to science fiction jest moim ulubionym gatunkiem (wiem, wiem, był juz tryliard dyskusji z wnioskami, ze to nie gatunek. No ale jak SF nazywać?). Scenografia światów przyszłości jest tym lustrem, w którym lubię oglądać przetworzenie rzeczywistości. Nie elfiątka i magiczne pierścienie przemawiają do mnie. Do mnie mówią gwiezdne statki, obcy, nowe światy i wykręcona fizyka. Dlaczego więc wędrówkę przez karty Światła muszę zaliczyć do trudnych?

Przez niemal cały czas miałem wrażenie, że nie ogarniam powieści. Z podtekstem "jestem głupi i nic nie rozumiem". Czy przerosła mnie fizyka kwantowa? Nie w tym przypadku, bo jej tam w zasadzie nie ma. Jest dekoracją, która dodaje science do tego fiction. Może przerosły mnie działania bohaterów, a właściwie - zamysł autora, który bohaterów do tych działań popędzał? Jeśli chodzi o Kearneya, doszedłem do wniosku, że facet jest po prostu pieprznięty i Harrison świetnie to opisał. Tylko po co? Seria Mau Genlicher także normalna umysłowo nie jest. Większość jej działań obserwowałem z totalnym zdziwieniem: ale o co chodzi? Ed Chianese wydaje się być najnormalniejszy, a przez to łamiący jakiś rodzący się w głowie klucz do odczytania "Światła". Chyba, że przypadkiem jestem nienormalny w ten sam sposób i jego odchyłu przez to nie zauważam. Choć postacie te są ze sobą powiązane, odbierałem przeskoki fabuły zawsze jako dysonans. W pewnym momencie chciałem przeczytać ich historie osobno, bo nie znajdywałem w kolejnych rozdziałach niczego, co by je łączyło.
Moje wrażenie jest takie, że Harrison napisał powieść wydmuszkę. Że tam nie ma żadnego drugiego dna. Chciał opowiedzieć historie popieprzonych ludzi i zrobił to. Ba, zrobił to świetnie! Spotkanie Kearneya ze Schranderem, jest kwintesencja szaleństwa, kosmiczne przygody Serii Mau porwały mnie w kosmos bez reszty. Historii Eda Chianese nie powstydziłby się Dick. I tu znowu nachodzi mnie zwątpienie: czy ktoś kto potrafi TAK pisać, nie potrafi zapanować nad fabułą, koncepcją, strukturą, że wychodzi mu książka o nieczytelnym przesłaniu? Czy to raczej ja, czytający ją w nerwowym okresie strachu o własne zdrowie nienależycie skupiałem się w czasie lektury? Tego się właśnie obawiam, że "Światło" jest powieścią, której jednym z bohaterów ma być czytelnik. Nie wiem jak by się to miało odbyć, bo we mnie to nie zagrało. Trzy opowieści nie złożyły się w jedną historię, choć każda z nich podobała mi się.

Brak komentarzy: