piątek, 27 maja 2011

Na tropach "małego realizmu"

Zaczął Ziuta, człowiek którego nieznany mi podchmielony ktoś na imprezie u państwa Uznańskich przedstawił szepcząc w ucho - "to syn Dukaja!". No więc ów Ziuta popełnił wpis na blogu będący wynikiem dyskusji z forum, na które nie chadzam. Zalinkowane. Poczytajcie.

Odezwała się AZoKo (brawo!) czyli moja kuzynka, co poślubiła mojego kuzyna, a wszystko przez to, że nie chciałem pić z kolegami z zakładu pracy na wycieczce do Krakowa, tylko z koleżanką i kolegami z forum NF. Starczy tych insajd dżoków. 


Mamy więc osławiony "mały realizm". Ja należę do tych czepialskich, co to nie zawieszają niewiary, gdy autor serwuje nam broń palną w epoce kamienia gładzonego. To ja czepiałem sie Hoffmanowego "Ogniem i mieczem", gdy bohaterowie podróżowali drogą ewidentnie wyjeżdżoną samochodami (dwa wyraźne ślady po bokach i żadnych śladów kopyt między nimi) przez las o budowie ostępowej, który nijak nie mógł pojawić się w XVII wieku.
Nie raz wspominałem, że ukształtowała mnie (w pewnym zakresie, nie całkowicie przecież) Mała Fantastyka. Pismo, które nie dość, że było bardzo dobre (genialne, ale to moje prywatne zdanie), to jeszcze trafiło mi w odpowiedni wiek. Pismo pojawiło się w kioskach gdy miałem lat 12. Wiek chłonny jak gąbka. No to chłonąłem. Między innymi i to:

Jeśli zadaliście sobie trud przeczytania, to właściwie trudno tu jeszcze o jakiś komentarz. 

Pamiętam, że zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie. Czytałem to rodzicom i bratu. Wertowałem poprzednie numery MF i czytałem te naukowe artykuły dla młodego fantasty po kilka razy. Podejrzewam, że to właśnie to sprawiło iż obecnie denerwuję swoje córki pytając je podczas gdy oglądają serial H2O wystarczy kropla, dlaczego gdy bohaterki zmieniają się w syrenki znika im ubranie, a gdy wyschną, ubranie powraca. To właśnie ten artykuł, ten moment w życiu zaważył na mojej upierdliwości względem spójności warunków świata kreowanego w książkach, filmach.
Bo to właśnie o wewnętrzną spójność toczy się bój. Jeśli pokazujemy świat historyczny, to trzymamy sie realiów. Jeśli wymyślamy świat, to wymyślamy go z jakimiś zasadami. Których się trzymamy. Jeśli ekstrapolujemy nasz świat, idąc w okołofantastyczną sensację, to jednak pewne zasady naszego realnego świata musza być zachowane (tu trzeba by odszukać pewną dyskusje o targaniu przez mikrej postury dziewczę CKMu pod górkę, w jakimś polskim opowiadaniu). A jeśli nie - to idziemy w poezję prozą, symbolizm, oniryzm i onanizm literacki.

Zupełnie na marginesie: znamiennym jest fakt, iż ten własnie artykuł ukazał się w ostatnim numerze Małej Fantastyki. Potem pismo przekształciło się chyba w twór o nazwie Fantazja, ale tego już nie kupowałem.

7 komentarzy:

Ziuta pisze...

Ale chyba zgodzisz się z, że las o budowie ostępowej jest w stanie poznać tylko wąska grupa specjalistów. Rozumiem, czują zgrzyt i zafałszowanie rzeczywistości, ale gdyby nie uproszczenie "grunt, żeby był las" filmy historyczne i fantasy dałoby się kręcić tylko w Białowieży.
Dbałość o szczegóły jest OK, ale nie popadajmy w przesadę. bo skończymy jak pewien typ moralistów, dla których tańce damsko-męskie oraz dekolt głębszy niż na dwa palce oznacza ruję i poróbstwo.

Unknown pisze...

Zgadzam się! Oprócz tego fragmentu o Białowieży, której naturalność jest wątpliwa.
Przy czym uważam, że widząc wpadkę ze znanej mi dziedziny, mam moralne prawo ją wskazać. Oczywiście bez komentarza typu: "Ogniem i mieczem Hoffmana jest do dupy, bo takich lasów wtedy nie było!". Nie w lesie leży słabość tego filmu (choć im starszy jestem tym mniej mi się nie podoba, ciekawe).
Może to temat na dłuższą dyskusję, dlaczego w ogóle odczuwamy potrzebę poprawiania czyichś błędów. W sumie zysk dla mnie z tego żaden. Więc co? Wzrasta poziom ogólnej mej zajebistości w gronie znajomych? Nie mogę się dokopać przyczyny pierwotnej.

Wawrzyniec Podrzucki pisze...

Przede wszystkim dzięki Drakenie za skan tego artykułu. “Mała Fantastyka” mnie całkowicie ominęła, bo byłem już dorosłym pracującym człowiekiem i nawet nie wiedziałem o jej istnieniu. I tak, masz rację, ten artykuł wystarcza za cały komentarz do tej dyskusji. Ale przychodzą mi tu jeszcze na myśl słowa Wojciecha Młynarskiego z jednego z wywiadów - “Profesor Kazimierz Rudzki powiedział mi kiedyś: pisz swoje teksty z założeniem, że publiczność jest od ciebie inteligentniejsza” (cytat niedokładny, z pamięci). Ja, jako autor, również stosuję się do tej zasady i nie mam zamiaru od niej odejść.
A dlaczego wielu z nas odczuwa potrzebę wytykania błędów? Wydaje mi się, że tutaj nie bardzo jest się nad czym zastanawiać, bo jest to naturalna potrzeba każdego człowieka. Osoby, które np. nie wytykają błędów pisarzom, wytykają je zupełnie innym osobom - swoim dzieciom, kolegom, uczniom, itp. Czyli raczej odwróciłbym pytanie i sformułował je tak: “Co sprawia, że NIE wytykamy komuś błędów?” I odpowiedzi mogą być różne: bo sami ich nie dostrzegamy, bo nie chcemy sprawić rozmówcy przykrości, nie chcemy żeby poczuł się gorszy, bo go po prostu strasznie lubimy, bo jest naszym szefem, itd. Przyczyn może być wiele. :)

Krzysztof Stenografow pisze...

Hahaha! Wspaniały wpis. Szczególnie ten las - od paru lat mam taki zakręt, że popadam w zachwyt, kiedy jakiś fach na momencik odsłoni jedną ze swoich tajemnic - i włala, właśnie czegoś się dowiedziałem.

Co do spójności, to dyskusję śledząc po łebkach dojść mogę tylko do wniosku, że tylko Parowska alegoria do haka jest słuszna i piękna - nie znajdziemy takich norm, które wyznaczą granice zdrowego rozsądku w fantazji.

BTW: niestety, mnie również Mała Fantastyka ominęła, czytałem już wtedy dużą...

a. pisze...

"Może to temat na dłuższą dyskusję, dlaczego w ogóle odczuwamy potrzebę poprawiania czyichś błędów. W sumie zysk dla mnie z tego żaden."

No wiesz, czasem zdarza się chwila satysfakcji. Zdarzyło mi się pewnemu autorowi wytknąć błąd w fragmencie opowieści puszczonym w piśmie. No i miałem frajdę bo w wydrukowanej potem powieści był już poprawiony:).

Unknown pisze...

Mam drążyć?
Czym jest frajda? Tak na poziomie zupełnie podstawowym. Skoro wszyscy podlegamy biologicznej ekonomii, musi ona mieć jakieś uzasadnienie.

a. pisze...

Relaks się organizmowi przydaje, frajda należy do sfery relaksu, więc czemu nie?