sobota, 21 listopada 2009

Chuck i zwiazane z nim przemyślenia

Skończyliśmy z małżonką oglądać serial "Chuck". Świetna rozrywka, szkoda że żadna nasza telewizja tego nie pokazuje, a empik daje zaporową cenę na dvd.
Z tęsknoty za serialem podążyliśmy w głąb sieci by dowiedzieć się czegoś o aktorach, odtwórcach głównych ról. A to dlatego, iż wcale ich nie znaliśmy. Naliczyłem w serialu 3 znane twarze: Scotta Bakula, Chevy Chase i gościu co grał kapłana Imhotepa w Mumii (ale nie pamiętam jak się nazywał). Cała reszta to dla nas nowe twarze. I jak się okazuje z wyników poszukiwań w sieci, nic dziwnego, bo ich aktorskie kariery nie są oszałamiające. Jednak do gry żadnego z nich nie można mieć zastrzeżeń. Właściwie będąc widzem wcale nie zastanawiam się nad grą, po prostu się ich ogląda. Są 100 %-owo wirygodni. A to nie są aktorzy z pierwszych, ani nawet drugich stron gazet. A jednak potrafią stworzonymi kreacjami zauroczyć.
I teraz wróćmy do Polski. U nas nawet uznane sławy potrafią zagrać sztucznie. Za przykład weźmy Olbrychskiego we Wiedźminie. Ten facet powinien umieć zagrać wszystko i wszędzie. A nie zagrał dobrze, oj nie... Skąd to się bierze? Skąd ten dysonans pomiędzy rangą aktora a jakością jego gry, tu i tam? Biorę dowolny amerykański serial i nie widzę tam "sztucznej" gry. Biorę polski i jakże często zęby zgrzytają i scyzoryk się w kieszeni otwiera. Dlaczego?
Może winne jest nauczanie aktorstwa? Może ten etos artysty, który jak mi się wydaje, jest polskiej szkole aktorstwa zaszczepiany, nie pozwala dobrze grać w rozrywkowych przedsięwzięciach? Efektem tego jest nadęcie i obrażona mina tuzów aktorstwa oraz żałosna amatorszczyzna mjakmiłościowych naturszczyków.
Miałem duże nadzieje, że tefałenowy "Naznaczony" coś tu zmieni. Ale i tu odstrasza drętwa gra.
Pozostaje oglądać seriale z importu. Niestety.

czwartek, 12 listopada 2009

Takie miejsce

Ileż to razy łapię się w myślach na idealizowaniu miejsc w których mnie nie ma. Jak pieknie musi być w Norwegii, myslę sobie dumając nad przyszłoroczną wycieczką. Jak wspaniałe muszą być wzgórza Anglii, jak...
Aż tu trafiam na zdjecie z wycieczki na Kretę. Przypomniałem sobie te moknące w upierdliwej mżawce owce na końcu nadłuzszego wąwozu w Europie, tę kompletną beznadzieję, otępienie na ich pyskach. Zrujnowane domy, których mieszkańcy od czasu wojny nie odbudowali. I jakoś raźniej mi sie patrzy na moją krzywą wioseczkę, szare domy, śmieszny sklepik GS, błotnistą drogę i brak chodnika.
Posted by Picasa

poniedziałek, 2 listopada 2009

Lis śliwkarz


Posted by Picasa
Może nie jest najlepiej widoczny, ale to jedyne posiadane przeze mnie zdjęcie lisa-śliwkarza.
Lis ten zamieszkał w moim ogródku w czasie urlopu i nieobecności wakacyjnej, czując się tam dobrze i bezkarnie. Żywił się śliwkami opadającymi z drzewa, co potwierdziły obserwacje sąsiadów oraz wielkie ilości pestek pod drzewem. Przyczynił się do tajemniczego pojawienia się jabłek na terenie mojego ogródka, choć jabłoń tam nie rośnie. Do jabłek przyznał się sąsiad - rzucał nimi w lisa-śliwkarza, co ten wykorzystywał porywając jabłka i konsumując je, choć niecałkowicie.
Lis ten zwany jest przez innych mieszkańców osiedla lisem-laczkarzem, gdyż innym jego hobby jest wynoszenie laczków pozostawianych przy drzwiach balkonowych. Czasami udawało się je znaleźć jednak już w stanie wskazującym na intensywne zużycie. Paszczą.
Lubię mysleć, że jestem uczestnikiem dziejowych wydarzeń. W końcu pies i kot też kiedyś zaczęły niesmiało podchodzić do ludzi. Pewnie niektórzy się ich bali, przepędzali, inni - jak ja - byli zaciekawieni, o co temu zwierzu chodzi.
A moze to w ogóle ewolucyjna wolta i rudy psowaty przestawia się na wegetarianizm/wszystkożerność?

Tak czy inaczej, fajnie jest mieć lisa za oknem.