Ustawiłem sobie niedawno w WMP albumy datami. Rok 1991. Wspaniały rok w muzyce. Czarny album Metalliki, "Out of Time" R.E.M. "Innuendo" Queen, "Blood, Sugar, Sex, Magic" Red Hotów, "Ten" Pearl Jam, "Nevermind" Nirvany, "We Can't Dance" Genesis, "Legenda" Armii, "Spalam się" Kazika...
I nagle zapukała mi do głowy nieprzyjemna myśl: w przyszłym roku (już niedługo!) stuknie im 20 lat. DWADZIEŚCIA LAT! A ja pamiętam jak one wychodziły. Kupowane ze stolików z pirackimi kasetami (innych przecież nie było właściwie), oglądane w teledyskach na kablówkowym MTV na czarno-białym telewizorze.
I zaraz po tym zapukała myśl druga. W latach 89-91 zapoznawałem się intensywnie z dokonaniami Pink Floyd. Słuchałem zaledwie 10 letniego The Wall, 13 letniego Animals, 15 letniego Wish You Were Here, 17 letniego Dark Side of the Moon. A one, pomimo fascynacji, wydawały się pochodzić z kosmicznie odległych czasów.
Kurde, jak w tytule.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz