Fantastyka lubi twory monumentalne. Jeśli pojawiają się odległości, to liczone w latach świetlnych. Jeśli akcję rozciąga się w czasie, to i tysiącleci może nie starczyć. Gdy bierze się za twory materialne - ich rozmach zatyka dech w piersi.
Powstała w wyobraźni (a raczej na styku wyobraźni i fachowej wiedzy) Wawrzyńca Podrzuckiego megastruktura jest konstruktem bardzo nośnym. Pozwala mnożyć umieszczone na niej mikroświaty oddzielone od siebie barierami niemalże nie do przebycia. Daje to mozliwość rozwinięcia skrzydeł w kierunku socjologicznej sf - konstruowania społeczeństw opartych na różnych podstawach. Małe, zamknięte społecznosci dają możliwość konfrontowania ze sobą zupełnie różnych ustrojów, modeli społeczeństwa. Jednak trzy powieści okazały się zbyt krótkie, by wypełnić treścią cały potencjał, jaki megastruktura daje. Owszem, poznajemy różne społeczeństwa, na różnym poziomie zaawansowania technicznego, kulturowego. Pozostaje jednak niedosyt, który - przyznaję uczciwie - nie pojawia się w trakcie lektury, a dopiero po niej.
Tak jak megastrukturę trzeba by oglądać z dystansu, by objąć jej ogrom, tak i pomysł autora pączkuje w głowie czytelnika niewykorzystanymi możliwościami dopiero po przeczytaniu całości.
Po prostu te trzy książki, to za mało. Stworzony świat ma tak olbrzymi potencjał, że ja - miłośnik science-fiction - po prostu nie mogę bez bólu serca patrzeć na takie marnotrawstwo. Ileż tam można by jeszcze wątków pomieścić. Jakie intrygi można by pleść...
Autor jednak poszedł ściśle wytyczoną przez siebie ścieżką. Konsekwentnie podążył do celu, nie dając się ponieść w głąb wykreowanego świata.
Podobnie jak u Lema i Kosika opowieść jest bardzo sucha. Może umysły ścisłe tak mają? Może to dlatego, że piszą powieści nie dla samego pisania, ale by przekazać jakąś ideę. Zmierzają więc konsekwentnie do celu gubiąc trochę po drodze te elementy szalone, nieprzewidywalne, które przecież każdemu w życiu towarzyszą.
Bardzo długo nie mogłem napisać nic o Yggdrasil. Trudno mi pisać, gdy książki mi się podobają. Najlepiej pisze się o książkach słabych. Można wtedy rozwinąć skrzydła, wypunktowując autora, podpompować własne ego. W tym przypadku nic takiego nie ma miejsca. Mój jedyny zarzut, to właściwie okrzyk: ZA MAŁO! I nic poza tym. Bo reszta jest radością, że w dobie paranormalromasów i fantasy na półkach trafić tez można na dobre sf rodzimego pochodzenia.
I jeszcze kurczę ta zazdrość, że ja bym czegoś takiego nie wymyślił.
Mówiąc krótko - polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz