Leżąc w szpitalu dokonuje się na nas wspaniała loteria: oto (o ile nie wylądujemy w izolatce) łóżko obok nas zajmuje sąsiad. Albo i sąsiedzi. Ja miałem szczęście spędzić swoje 10 dni w sali dwuosobowej. Początek i koniec upłynął mi w samotności, ale wewnętrzne osiem dni spędziłem z kolegą.
Więc jak wspomniałem: loteria. Można trafić w profesora literaturoznawstwa, krawca lekkiego, rockmana lub bezrobotnego malarza. Cokolwiek by się nie trafiło wspólny los zbliża.
Więc ja trafiłem bezrobotnego malarza, w separacji, mieszkającego z mamą. Nie czarujmy się, nie jest to towarzystwo którego bym szukał. Oczywiście musiałem dostać po łbie. Musiałem dostać lekcję. Kolega z sali był po lekkim wylewie, niedowładał prawą ręką. Kiedy ja przez niemal 4 dni leżałem zmaltretowany punkcją lędźwiową, a potem zespołem popunkcyjnym bezrobotny malarz podawał mi wodę, pomagał przy posiłkach, wołał pielęgniarki gdy było trzeba. Rozmawiał gdy miałem ochotę pogadać i milczał, gdy jej nie miałem.
Skąd więc taki tytuł tego wpisu? Ano miał jedna wadę. Od rana do wieczora słuchał radia eska. Nie znającym tej rozgłośni naświetle problem w kolejnym odcinku. Znającym jej profil i znającym mój profil muzyczny spieszę donieść: dałem radę. Góra plusów malarza przeważyła nad tym minusem. Jednego jednak nie mogłem przeboleć. To samo radio, z tymi samymi piosenkami grało mi nad uchem przez całych Wszystkich Świętych. Święto, które od zawsze brzmiało niesamowitą muzyką, serwowaną w Trójce albo wybierana samemu. W tym roku upłynęło w rytmie muzy pod dopalacza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz